niedziela, 8 września 2013

15. All these roads steer me wrong, but I still drive them all night long

Jest inaczej. Nie koniecznie grzecznie.

Kolejne dni mijały jeden za drugim. Nie przerażały mnie już poranki, nawet te poniedziałkowe. Budziłam się i widziałam jego, leżącego tuż przy mnie. Kładąc się spać, czułam ciepło jego ciała. Niczego więcej nie potrzebowałam. Miałam wszystko. Miałam jego.
Pod koniec tygodnia jak zwykle udałam się do rozgłośni, aby uzgodnić z Alice szczegóły dotyczące kolejnych artykułów. Standardowo wsiadłam do windy i wjechałam na znane mi już całkiem dobrze piętro. Po przejściu kilkunastu metrów ciasnym korytarzem, wytyczonym wśród morza biurek, znalazłam się już w gabinecie Alice. Radosnym tonem przywitałam kobietę.
- Usiądź. Musimy porozmawiać – odparła lodowato. Ta odpowiedź całkowicie zbiła mnie z tropu, nie miałam pojęcia czego mam się spodziewać. 
- Coś się stało? Coś jest nie tak? – spytałam głosem mimowolnie drżącym ze zdenerwowania.
- Tak. Stało się – zaczęła mówić tonem nauczycielki, znęcającej się nad najsłabszym uczniem w klasie – Całe radio, a szczególnie moja audycja bardzo mocno wspiera karierę Matta. Liczyłam, że nam w tym pomożesz. Miałam cię za osobę rzetelną, potrafiącą odróżnić sprawy zawodowe od prywatnych. 
Chciałam zacząć się bronić, ale nie wiedziałam jak. Czułam się jakby ktoś zakleił mi usta taśmą, pozbawiając mnie prawa głosu. Potulnie więc, słuchałam dalej. Czekałam aż Pani Flea przejdzie do sedna sprawy.
- Tymczasem artykuł o Macie jest beznadziejny. Przyrównując go do tego, który wysmarowałaś o Marsie, jest naprawdę kiepski
Nie miałam zamiaru słuchać dalej tych wyssanych z palca bzdur.
- Przypominam Pani, że to były wywiady, w których pytania były niemal identyczne. Najwyraźniej spontaniczne odpowiedzi Bruna po prostu lepiej brzmią niż te idealnie wyuczone na pamięć wierszyki Matta. Swoją drogą, jeśli to Pani układała mu te odpowiedzi to się Pani nie popisała – zaatakowałam kobietę pełnym pewności siebie, ale jednocześnie niezwykle spokojnym tonem. Alice zmrużyła swoje pełne pogardy oczy, prześwietlając mnie z góry na dół.
- Nie taki był plan. Miałaś się w nim zakochać, mieliście być cudowną parą. To miał być temat numer jeden wszystkich tych plotkarskich brukowców. A ty co? Najpierw ładnie się do niego uśmiechasz, a potem nie dajesz się nigdzie zaprosić. Najpierw tańczysz z nim na gali, wmawiasz jak to się cieszysz, że go widzisz żeby potem nagle zniknąć. A na koniec dowiaduję się, że zamieszkałaś sobie z Marsem, jednym z największych konkurentów Matta. Gdyby nie on, Matt już dawno byłby znany w całych Stanach – mówiła ze złością Alice. Stała nade mną opierając się o biurko i prosto w oczy wygadywała te wszystkie głupoty.
- Wiesz czemu Bruno jest lepszy od Matta? Bo on pracuje z przyjaciółmi i bawi się muzyką, a nie skrępowany siedzi w studiu wyciskając z siebie całkowicie wszystko. Ale największą klęską Matta jest to, że dał się zamknąć pod pantoflem rudowłosej mamuśki – stwierdziłam, śmiało spoglądając na twarz Alice. Jej twarz zaczęła czerwienieć ze złości, a żółć wylewała się jej oczyma. 
- Znajdź sobie inną stację, bo tutaj już nie masz czego szukać! Jesteś małą, nic nieznaczącą istotką w nowojorskim świecie, gdzie rządzę ja. Nikt nie będzie z tobą współpracował. Nikt! – wydzierała się Flea. Przez szyby do jej gabinetu zaglądali krzątający się wokół ludzie. Wyglądali jakby na ich twarz padł blady strach. Jak gdyby czekali na zbliżający się kataklizm.
- Rządzisz tą swoją radiostacyjką i myślisz, że jesteś bogiem? Nie będę Mattem. Nie pozwolę żeby ktoś dyktował mi każdy mój krok - powiedziałam powoli i spokojnie, po czym podniosłam się z fotela i ruszyłam w stronę drzwi. Stojąc w progu nie mogłam się jednak oprzeć i dodałam jeszcze - A co do przewagi Bruna nad Mattem… Bruno tańczy świetnie, a Matt prawdę mówiąc słabo. A wiesz co mówią. Pokaż mi jak tańczysz to powiem ci jak się kochasz – przygryzając dolną wargę, uśmiechnęłam się w stronę czerwonej z wściekłości Alice. Zamknęłam za sobą drzwi, pewnie zarzuciłam na ramię dużą czarną torbę i po prostu wyszłam z rozgłośni. Mijający mnie ludzie uważnie mi się przyglądali. Zachowywali się jakbym dokonała czegoś niemożliwego, wyszła cało z jaskini lwa. Ich spojrzenia i nieśmiałe uśmiechy tylko utwierdzały mnie w poczuciu własnej siły, zwycięstwa, które właśnie odniosłam. 
Wróciłam do redakcji. Jak szalona dzwoniłam i wysyłałam maile do najróżniejszych stacji. Musiałam udowodnić, że sama dam radę. Musiałam pokazać rudowłosej modliszce, że doskonale sobie bez niej poradzę. 
Tak też się stało. Już następnego dnia biegłam na spotkanie do innej rozgłośni. Jej adres brzmiał dziwnie znajomo, jakbym już kiedyś tam była. Nie umiałam jednak przypomnieć sobie skąd mogę znać tę ulicę. Po prostu wsiadłam w taksówkę i kazałam się tam zawieść. Po chwili już wiedziałam dlaczego kojarzę ten adres.
Rozgłośnia była zlokalizowana naprzeciwko studia, w którym nagrywał Bruno. Udałam się na właściwe piętro, zapukałam do drzwi oznaczonych odpowiednim numerem.
- Proszę – zabrzmiały chórkiem męskie głosy. W niewielkim pokoju zobaczyłam dwóch mężczyzn, młodego i starszego. Wyglądali jak ojciec i syn. Ich twarze były pogodne, rozpromienione miłymi uśmiechami. 
- Dzień dobry – powiedziałam niepewnie – Byłam umówiona z panem Anthonym Raw w sprawie artykułów dla „New Day’a”.
Starszy mężczyzna podniósł się i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Skończmy z tym uroczystym tonem, mów mi Tony. To jest Mark, razem tworzymy tę audycję. A do ciebie jak mówią? – zapytał z ciepłym uśmiechem starszy pan. Jego siwa, przystrzyżona bródka wskazywała na ogromne doświadczenie wypracowane wieloma godzinami spędzonymi przed radiowym mikrofonem. Spoglądał na mnie bystrymi błękitnymi oczyma, a na czubku nosa niedbale spoczywały nieduże, okrągłe okulary. Wyglądał jak typowy, zawsze miły i uśmiechnięty staruszek. Ciepło jego głosu natychmiast sprawiło, że stałam się spokojniejsza.
Dopiero teraz dotarła do mnie treść pytania. Uniosłam kąciki ust do góry i wyjawiłam radiowcom jak się nazywam. 
Niemal natychmiast usadzili mnie na jednym z krzeseł tak, że byłam ulokowana pomiędzy nimi. Nawet nie zauważyłam kiedy stanęła przede mną filiżanka pachnącej kawy. 
Mężczyźni z zapałem przeglądali wszystkie moje notatki, pomysły czy powstałe już artykuły. Dodawali własne propozycje. Nie sądziłam, że można pracować w tak miłej atmosferze. Nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie można stworzyć tyle nowych koncepcji, odwalić kawał naprawdę dobrej roboty. 
Kiedy burza mózgów już minęła, zebrałam rozłożone na całym stole kartki wkładając je do obszernej teczki. Ujęłam delikatną białą filiżankę i zatopiłam usta w ciemnym napoju. Spojrzałam na Tony’ego, który trzymał w rękach ostatni artykuł i dokładnie mu się przyglądał. Po chwili mężczyzna zaśmiał się sam do siebie.
- Co cię tak rozśmieszyło? – spytałam znad filiżanki. On spokojnie odłożył kartkę.
- Jak długo wytrzymałaś z Alice? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Z jego ust nie znikał uśmiech. Nie ukrywałam, że mnie zaskoczył.
- Jakoś z półtorej miesiąca… może dwa – odparłam bez namysłu. Tony i Mark wymienili się spojrzeniami, po czym wybuchli głośnym śmiechem. Wpatrywałam się w ich rozbawione twarze i próbowałam zrozumieć, co ich tak śmieszy.
- Rudą mamuśkę i jej wredny charakter znają chyba wszyscy – zaczął starszy pan.
- Naprawdę podziwiam, że tak długo z nią wytrzymałaś. Ja rozmawiałem z nią tylko chwilę i muszę przyznać, że przyjemnością to, to nie było – wtrącił Mark.
- Ta kobieta myśli, że rządzi wszystkim i wszystkimi. Kilka lat temu pracowaliśmy w jednej stacji i stwierdzam, że to był prawdziwy koszmar. Wszystko wiedziała lepiej, na wszystkim znała się dokładniej. Miałem dosyć, więc odszedłem – poinformował mnie Tony.
- A ty, czemu postanowiłaś zerwać współpracę z Panią Flea? – ponownie zabrzmiał głos Marka. Uśmiechnęłam się sama do siebie, wracając myślami do wczorajszej rozmowy z Alice.
- Znacie jej „wychowanka”, Matta Seize? – zapytałam, spoglądając na sympatycznych mężczyzn. Oni pokiwali tylko głowami. Mówiłam więc dalej. - Widzicie, wam Alice wtrącała się tylko w sprawy zawodowe, mnie wjechała w prywatę. Chciała mnie wyswatać z Mattem. Kiedy dowiedziała się, że jestem już zajęta, nieźle się wkurzyła i zaczęła mnie oskarżać, że jestem nieobiektywna, że nie umiem pisać… Ale z wami mi to nie grozi, prawda?
- Wiedziałem, że skądś cię kojarzę! – wypalił nagle Mark. Spojrzałam na niego wielkimi oczyma.
- To ty jesteś tą dziewczyną od Marsa. Tą, do której śpiewał na afterparty na „New NY Awards”, prawda? Tą smutną piosenkę, przy fortepianie, tak?
- Ale przecież dziennikarze nie mieli tam wstępu… - powiedziałam nieprzytomnie.
- Błagam cię, myślisz, że tylko ty jesteś taka sprytna i potrafisz się tam wkręcić? – zapytał Mark, unosząc jedną brew. Zaśmiałam się tylko.
- No tak, naiwna ja – odparłam krótko. 
Dopiłam kawę, zwinęłam swoje rzeczy do torby, po czym podziękowałam za spotkanie i ruszyłam w swoją stronę. Było piękne, kwietniowe popołudnie. Delikatne promienie słońca nieśmiało muskały moją twarz. Postanowiłam, że tak dobry dzień należy uczcić. Wstąpiłam do najbliższego supermarketu, aby kupić wszystkie składniki potrzebne do przygotowania smacznej kolacji. Chciałam mieć pewność, że dzisiejszy wieczór Peter spędzi ze mną, więc uprzedziłam go o swoich planach. 
Późnym wieczorem siedziałam wygodnie na kanapie, objęta ramieniem Bruna. Na szklanym stoliku stały dwa kieliszki i na wpół wypita butelka czerwonego wina. W mieszkaniu wciąż unosił się zapach makaronowej zapiekanki, a ekran telewizora oświetlał nasze twarze. Palce Bruna zaczęły subtelnie gładzić moje ramię, pozbywając się z niego cienkiej tkaniny, by po chwili zasypać je czułymi pocałunkami. Jego ciało było teraz niebezpiecznie blisko mojego. Męska dłoń powoli zsuwała się, delikatnie pieszcząc moją skórę.
- Peter… dzisiaj nie mogę… - wymruczałam po cichu. Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. Zrozumiał wszystko, kiedy posłałam mu wypełniony bezradnością uśmiech. Mulat złożył krótki pocałunek na mojej szyi, po czym ponownie wygodnie oparł się o brzeg kanapy. Zatopił wzrok w ekranie telewizora, a otwarte ramię tylko czekało aż się w nie wtulę. Ja jednak usiadłam nieco dalej od mężczyzny i uważnie się mu przyglądałam. 
- Coś nie tak? – zapytał po dłuższej chwili. Uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym zbliżyłam się do niego.
- Wiesz… ja nie mogę, ale dlaczego ty miałbyś cierpieć razem ze mną? – wyszeptałam, łaskocząc jego ucho ciepłym oddechem. Peter spojrzał na mnie marszcząc czoło. 
- Nic nie mów, zamknij oczy, rozluźnij się… - mówiłam po cichu, wsuwając dłoń pod koszulę na jego torsie. Zaczęłam rozpinać niewielkie czarne guziki, odsłaniając kolejne skrawki jego ciemnej skóry. Bruno nie protestował. Posłusznie siedział z zamkniętymi oczyma, pozwalając mi robić, co tylko chcę.
Zbliżyłam usta do klatki piersiowej mężczyzny, pozostawiając na niej gorące ślady po pocałunkach. W tym samym czasie palce prawej dłoni nieśmiało wodziły wokół rozporka jego spodni. Ten delikatny dotyk u góry ud już sprawiał mu przyjemność, a to był przecież dopiero początek. 
Uważnie pieściłam wargami coraz niżej położone partie jego ciała. Kiedy moje usta całowały wrażliwe skrawki skóry otaczające pępek, moje dłonie już rozpinały ciemne dżinsy. Ostrożnie wsunęłam palce obu dłoni pod brzeg ubrania i powoli sunęłam je w dół. Drobnymi muśnięciami pieściłam fragmenty jego ciała położone kilka centymetrów nad gumką bielizny. W końcu pod wargami poczułam minimalnie wystające biodro mężczyzny. Uwydatniona kość prowadziła mój język w coraz niżej położone fragmenty męskiego ciała. Pomagając sobie dłońmi, sprawiłam, że bokserki znalazły się na podłodze.
Schodząc z kanapy, opuszkami palców połaskotałam jego odsłonięte uda. Wygodnie przykucnęłam między jego nogami, obdarowując najwrażliwszą część jego ciała krótkimi, ale śmiałymi pocałunkami. Kiedy stwierdziłam, że nawet najdłuższe muśnięcia to za mało, zaczęłam językiem wodzić po wysuniętej partii. Znaczyłam wilgotne ślady na całej jej długości.
W końcu najczulszy element jego ciała znalazł się w moich ustach. Początkowo bawiłam się nim jak słodkim lizakiem, dokładnie badając językiem każdy zakamarek. Z czasem jednak w mojej buzi znalazła się nieco większa część wrażliwej struktury. Pieściłam ją jak tylko umiałam. Przełykana ślina i niezliczone ruchy języka sprawiły, że moje usta w końcu zapełniły się ciepłym płynem. Nie czekałam aż poczuję jego smak, przełknęłam go najszybciej jak tylko mogłam. 
Chwilę później wyczułam, że początkowo twardy element ciała Bruna, teraz zaczyna być coraz delikatniejszy. Wysunęłam więc z ust czuły element, złożyłam na nim kilka ostatnich pocałunków, po czym bez słowa wstałam i ruszyłam do łazienki. 
Zanim zamknęłam drzwi, rzuciłam krótkie spojrzenie w stronę Bruna. Ten wciąż siedział na kanapie z delikatnie rozchylonymi wargami i zamkniętymi oczyma. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie potrzebowałam żadnego komentarza. Słowa były mi całkowicie zbędne.
Będąc jeszcze w łazience, usłyszałam jak Peter rozmawia z kimś przez telefon. Chwilę później mulat stanął w progu.
- Co ty na to żeby jutro gdzieś wyskoczyć? – zapytał, przypatrując mi się dokładnie. Wypłukałam z ust miętową pianę, po czym odpowiedziałam, że nie mam nic przeciwko.
Lubiłam weekendy spędzane poza domem, ze znajomi. Nie przepadałam za gniciem w domu. Bruno zresztą też nie. 



* * *

Wiem, wiem, że w Internecie jest tysiące opowiadań ze scenami o wiele mocniejszymi niż ta. Ale ja muszę to napisać. Muszę. Pisząc ten rozdział chciałam przełamać stereotyp. Nie wiem czy mi się udało. Po prostu wydaje mi się, że taki rodzaj kontaktu fizycznego nie musi kojarzyć się tylko z negatywami, rzeczami… niemoralnymi. Rozumiecie o czym mówię, prawda? Jeśli jest dwoje kochających się ludzi, jeżeli jest pomiędzy nimi miłość to przejawia się ona też w ten fizyczny sposób, w fizycznych przyjemnościach. 
Jeśli jednak któraś z Was poczuła się w jakikolwiek sposób urażona czy zdegustowana to po prostu zapomnijcie o tym rozdziale.

1 komentarz:

  1. Woohoo! GUN lubi takie rzeczy xD
    Ale to cudowne, jakim oni darzą się uczuciem... Awww...
    Nie!!! Czemu to musi być przedostatni rozdział? No czemu? Jak znowu coś jej zrobisz, to...
    GUN♥

    OdpowiedzUsuń

Każde słowo motywuje, pamiętaj. ♥