niedziela, 15 września 2013

16. Let me treasure you

Ostatnimi czasy zapomniałam o kimś, kto był przy mnie, gdy było mi naprawdę źle. Umknęło mi, że mam kogoś, kto dbał o to, abym nie złamała się, gdy w moim życiu wiał porywisty, burzowy wiatr. Bruno widywał się z Philem codziennie, więc wiedziałam co u niego. Niestety, nie ułożyło mu się z Kate, ale jemu to nie przeszkadzało. Wiedział, że kiedyś i jemu się uda. Uwielbiałam ten wieczny uśmiech i pozytywne nastawienie naszego czarnoskórego przyjaciela. 
Sobotni wieczór pozwolił mi przypomnieć sobie jak dobrze bawię się w towarzystwie tych wszystkich pokręconych muzyków. Tańcom, śpiewom i grom nie było końca!

Dwa ostatnie dni tygodnia minęły jak zwykle za szybko. Nowy tydzień zapowiadał się nam bardzo pracowicie. Nie narzekałam. Wiedziałam, że podołam wszystkiemu, mając przy sobie Petera. Kawowe tęczówki obserwowały mnie, kiedy rano tuszem pociągałam rzęsy, kiedy wieczorem rozczesywałam potargane włosy. Czułam na sobie ich spojrzenie przygotowując poranną kawę, czy zawzięcie przeglądając zawartość swojego komputera. 
Wiedziałam, że kiedy tylko zwrócę głowę w stronę hipnotyzujących oczu, natychmiast zostanę obdarowana słodkim uśmiechem. Uwielbiałam taką codzienność wypełnioną małymi gestami, spojrzeniami i uśmieszkami, które znaczyły więcej niż jakiekolwiek słowa.
Już wiele razy widziałam jak Bruno komponuje, jak tworzy swoje piosenki. Jednego wieczoru muzyka pochłonęła go jednak jeszcze bardziej niż zwykle. Siedział z gitarą w ręku, przy stoliku zasłoniętym kartkami papieru i kilkoma kubkami po wypitej już kawie. Na jego twarzy widniało niesamowite skupienie. Był całkowicie oderwany od rzeczywistości. Należał wtedy do swojego świata – do muzyki. 
- Chodź już spać, jest późno. Jutro też jest dzień – powiedziałam, zaglądając do salonu. 
- Już idę – odparł nieprzytomnym głosem Bruno, nie odrywając wzroku od gitary. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i ruszyłam do sypialni.
Następnego ranka obudziłam się w pustym łóżku. Gdy doprowadziłam się do porządku, jak co dzień zajrzałam do kuchni. Stojąc przy blacie mimowolnie rzuciłam krótkie spojrzenie na salon. Zaniepokojona podeszłam bliżej. Dopiero wtedy zauważyłam śpiącego Petera. Mulat drzemał na siedząco, wciąż trzymając pod ręką gitarę. Na małym stoliku stały chyba wszystkie dostępne w mieszkaniu kubki.
Oprócz naczyń szklany blat szczelnie przykrywały niezliczone kartki. Niektóre były zgniecione, inne popisane tylko do połowy. Przykucnęłam przy mężczyźnie wpatrując się w jego śpiącą twarz. Musnęłam ustami jego czoło i pogładziłam dłonią nieogolony policzek. 
- Wstawaj. Już jest rano – mówiłam, nie ukrywając uśmiechu. Peter spojrzał na mnie zaspanymi oczyma. - Dzień dobry – dodałam, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Witam – powiedział Bruno, wciąż się przeciągając.
- Kawy?
- Poproszę.
Zwinęłam ze stolika dwa kubki, by po kilku chwilach napełnić je świeżą porcją aromatycznego napoju. Bruno wciąż zaspany, usiadł przy blacie i tępo gapił się w postawioną przed nim kawę. Postanowiłam, że nie będę o nic pytała, widząc że jeszcze się nie obudził. Stwierdziłam, że jeśli chce mi coś powiedzieć to nie muszę go do tego zachęcać.
- O której dzisiaj wrócisz? – zapytał, nie odrywając wzroku od niebieskiego naczynia. 
- Tak jak zwykle. Dzisiaj nie muszę biegać do żadnych stacji czy na wywiady. A masz jakieś plany?
- Nic szczególnego. Dowiesz się wieczorem – odparł Peter, posyłając mi delikatny uśmieszek. Wzruszyłam ramionami. Niespodzianka to niespodzianka, trzeba czekać. Zanim wyszłam z mieszkania, musnęłam na pożegnanie policzek mulata.
Nie lubiłam niespodzianek z jednego prostego powodu – nie należałam do grona wybitnie cierpliwych osób. Z natury byłam raczej ciekawska, lubiłam działać szybko, od razu. Czekanie nie było dla mnie. Bruno doskonale o tym wiedział. Wiedział, że jeśli powie mi, że mam na coś czekać to ciekawość będzie mnie zżerała od środka. Był pewien, że cały dzień będę siedziała jak na szpilkach rozmyślając, co takiego dla mnie szykuje. Jak zwykle się nie mylił. 
Cały czas usilnie walczyłam z samą sobą. Próbowałam się skupić, ale nie potrafiłam. Moje myśli ciągle gnały do dzisiejszego wieczoru, do niespodzianki przygotowanej przez Bruna. Nie potrafiłam wygnać ze swojej głowy tego delikatnego, nieco tajemniczego uśmieszku, który posłał mi dzisiejszego ranka. 
„Co on kombinuje?”, odbijało się wiecznym echem w mojej głowie.
Prosto z pracy niemal przybiegłam do domu. Bruno tymczasem już krzątał się po mieszkaniu.
- No cześć – powiedziałam, kiedy stanęłam przy nim za kuchennym blatem. Zostawiłam na jego policzku delikatny pocałunek. On posłał mi słodki uśmiech.
- Trzeba zrobić zakupy – stwierdził, zaglądając do lodówki. Całkowicie zbił mnie z tropu. 
„A gdzie moja niespodzianka?!”, krzyczał piskliwy głosik małej dziewczynki, siedzącej gdzieś wewnątrz mnie. Postanowiłam, że nie mogę dać po sobie znać, że jestem zawiedziona.
- To co? Jedziemy? – zapytałam, przyglądając się mężczyźnie. Pokiwał tylko głową. 
Chwilę później chodziliśmy po supermarkecie, pakując do wózka wszystkie potrzebne nam rzeczy. Próbowałam być radosna i pełna wigoru. Taka, jak zawsze. Mimo to nie czułam się dobrze. Byłam trochę zawiedziona i odrobinę smutna. Bruno jednak tego nie zauważył. Przemierzał ze mną labirynt sklepowych półek, rozmawiając o jakichś codziennych pierdołach. Nie miałam ochoty ani słuchać ani rozmawiać na temat tego, co na obiad, że ser się skończył, a kosz na pranie jest pełny. 
Kiedy wróciliśmy do mieszkania, Bruno natychmiast poszedł do kuchni i zajął się przygotowywaniem obiadu. „Dobre i tyle”, pomyślałam, wkładając do pralki brudne ubrania. 
Niedługo potem mieszkanie wypełnił zapach pieczonego kurczaka, którego błyskawicznie zmietliśmy z talerzy.
Bruno usiadł na kanapie z gitarą w ramionach. W sumie to nawet było mi to na rękę. Nie miałam ochoty się do niego przytulać i udawać jak dobrze się czuję. Wiem, że to dziwne, ale zawsze tak miałam. Kiedy byłam zła musiałam po prostu posiedzieć. Sama. Spięłam włosy w wysoki koczek, nałożyłam na nogi wygodne dresowe spodnie, a spraną koszulkę przykryłam obszernym swetrem. Zwinęłam z kosmetyczki czekoladowy lakier do paznokci i wyszłam na taras. Tam mogłam pobyć sama ze sobą. Miałam też pewność, że niemiły zapach kolorowego specyfiku nie rozniesie się po całym mieszkaniu.
Kwietniowy wieczór był o dziwo ciepły. Owinięta workowatym miętowym swetrem siedziałam na tarasie, pokrywając paznokcie kolejnymi warstwami koloru. Słońce powoli chowało się za linią horyzontu, a jego promienie nie niosły już ze sobą zbyt wiele ciepła.
- Jadę tylko do Phila. Za niedługo wrócę – powiedział Peter, zaglądając na taras.
- Okej – mruknęłam cicho. Moment później usłyszałam tylko jak zamykają się drzwi mieszkania. 
Po pewnym czasie na zewnątrz zrobiło się chłodniej, co zmusiło mnie do powrotu do środka. Największy ze znalezionych kubków wypełniłam pachnącą herbatą, a solony pop corn z mikrofalówki zapełnił niemałą miskę. Z tak przygotowanym asortymentem, w obstawie obszernego swetra rozsiadłam się przed telewizorem. Chwilę to trwało, zanim skacząc po kanałach trafiłam na jakiś możliwy do obejrzenia film. Zerknęłam za okno, po słońcu nie było już ani śladu. Nad Nowym Jorkiem rozciągało się teraz ciemnogranatowe niebo.
Kiedy herbata już zupełnie ostygła, a miska była już do połowy opróżniona, usłyszałam jak Bruno wrócił do mieszkania.
- Już jestem – zabrzmiał radosny głos.
- Fajnie – odpowiedziałam, nawet nie zerkając w stronę wejścia.
- Co tam u Phila? – spytałam, kiedy Bruno stanął niedaleko mnie. Dopiero teraz zwróciłam głowę w jego stronę.
- A ty nie zamierzasz zdjąć tej kurtki? – dodałam, widząc spoczywające na ramionach mulata skórzane okrycie.
- Nie – powiedział z uśmiechem. Wyglądał trochę strasznie. Jak opętany. Jakby ogarnęła go jakaś niesamowita radość, z którą nie potrafił się kryć.
- Chodź ze mną – dodał po chwili, wyciągając swoją dłoń w moją stronę. Obrzuciłam go nieufnym spojrzeniem. Nie wiedziałam czy powinnam się bać jego entuzjazmu czy też nie. 
W końcu jednak ciekawość przeważyła i niechętnie zwlokłam się z czerwonego mebla. Nałożyłam na nogi trampki, po czym wyszłam za drzwi mieszkania i skierowałam się w stronę windy. 
- Nie, nie, niee… - zabrzmiał mój ulubiony męski głos. – Nie tak szybko – powiedział, chwytając mnie za nadgarstek. Posłał mi ten swój obłąkany uśmieszek po czym pokazał mi kawałek ciemnej chustki. 
- I co ty chcesz z tym zrobić? – spytałam, nie kryjąc swojego zaniepokojenia.
- Muszę ci zawiązać oczy. Przykro mi – stwierdził Peter, po czym błyskawicznie, nie pytając mnie nawet o zgodę, obwiązał materiał wokół mojej głowy. Teraz nie widziałam już nic. Oczywiście jako uparciuch próbowałam ją zdjąć, ale Bruno w porę złapał moje ręce, uniemożliwiając mi zerwanie z oczu czarnej tkaniny.
Szłam powoli prowadzona przez Petera w kompletnie nieznanym mi kierunku. Wiem tylko, że przez chwilę jechaliśmy windą, a potem weszliśmy na górę po schodach. Po przejściu jakichś drzwi znaleźliśmy się na zewnątrz. Chłodne powietrze śmiało łaskotało moje okrągłe policzki. W końcu poczułam, że dłonie Bruna nie ściskają już moich nadgarstków. Czułam, że mulat oddalił się ode mnie, dając mi wolną rękę. Momentalnie zsunęłam z oczu ciemną zasłonę. Stałam tak i, nie dowierzając, wpatrywałam się w rozciągający się przede mną widok. 
Staliśmy na dachu wieżowca, mając pod swoimi stopami całe miasto. Gdzieniegdzie na murku położone były malutkie świeczki, których delikatne płomienie rozweselały szary dach budynku. W jednym miejscu, pomiędzy światełkami, położony był kraciasty koc, na którym leżały jakieś papierowe przedmioty. Zbliżyłam się do Bruna, a on wziął jeden z tych papierowych elementów. Rozwinął bladoniebieski materiał.
- Lampiony? – spytałam spoglądając w ciemne tęczówki. On uśmiechnął się tylko delikatnie. Posłał mi ten uśmiech, który kochałam najbardziej.
Kiedy oba lampiony były już zapalone, wymieniliśmy krótkie, porozumiewawcze spojrzenia i wypuściliśmy je, pozwalając im unosić się coraz wyżej i wyżej. Spoglądałam w niebo obserwując jak delikatne światełka tańczą na tle ciemnogranatowego nieba. Delikatne konstrukcje nieustannie krążąc wokół siebie, wędrowały jeszcze bardziej w górę. W końcu ich kontury zaczęły się zacierać, przechodząc w jasne punkty niby gwiazdy wędrujące gdzieś w nieznane.
- Proszę – zaszeptał tuż przy moim uchu Peter. Spojrzałam na niego rozpromienionymi oczyma. Mężczyzna stał przy mnie trzymając dwa duże kubki kawy. Nie byle jakie kubki.
- Niech zgadnę… 
- Duża latte dla Pani – dokończył za mnie Bruno. Uśmiechnęłam się i objęłam palcami bladozielony kubek z niewielkiej kawiarni, którą swego czasu odwiedzałam codziennie. Jedna kawa, pozornie ta najbardziej pechowa, która swego czasu wniosła w moje życie tyle szczęścia.
- Ale teraz jej nie wyleję tak, jak za pierwszym razem – powiedziałam, posyłając mulatowi delikatny uśmiech. On odwzajemnił gest.
- Po prostu na coś się zapatrzyłaś, każdemu się zdarza
- Przez ciebie się zapatrzyłam. Nie codziennie jakiś nieznajomy posyła w moją stronę takie spojrzenia spod ronda szarego kapelusza – wyrecytowałam śmiało. On musnął swoimi ciepłymi wargami najpierw chłodny czubek mojego nosa, a następnie delikatnie pocałował moje usta.
Ściskając w rękach puste kubki po najpyszniejszej kawie na świecie, siedziałam na kolanach Petera, wpatrując się w nocną panoramę Nowego Jorku.
- Wiesz, mam coś dla ciebie… - powiedział wyjątkowo nieśmiało Bruno. – Chciałem żeby to było coś tak wyjątkowego jak ty, ale nic takiego nie znalazłem… - ciągnął mężczyzna, sięgając do kieszeni kurtki. Wyjął z niej niewielkie amarantowe pudełeczko. Powoli otworzyłam jego wieczko, a moim oczom ukazała się złota bransoletka z niedużą klamrą w kształcie znaku nieskończoności.
- Bo widzisz… - Znów niepewnie zaczął mężczyzna. – Będę cię kochał już zawsze. Nieskończenie mocno i nieskończenie długo.
Wpatrywałam się w jego kawowe tęczówki jeszcze uważniej niż zwykle. To nie była zwyczajna biżuteria, kawałek szlachetnego metalu. To był swojego rodzaju znak, obietnica, że to, co było kiedyś już nie wróci, że już nigdy mnie nie zrani. Tym małym gestem Bruno na dobre rozwiał wszelkie moje obawy czy wątpliwości, które gdzieś głęboko się jeszcze we mnie kryły. Nigdy nie zapytałam, dlaczego w tamtym momencie z jego ust padły tak okropne słowa. Nigdy mu tego nie wypominałam, nigdy mu o tym nie przypominałam. Starałam się o tym zapomnieć, a on mi w tym pomagał. Teraz wiedziałam, że będzie już dobrze. Byłam pewna, że najbardziej ekstremalne przeżycia mamy już za sobą.
W tamtej chwili siedzieliśmy na dachu, rozmawiając o tym, co będzie kiedyś.
- Chciałbym psa. Potrzebujemy psa. Dużego psa – stwierdził Bruno. Uśmiechając się, spojrzałam w jego oczy.
- Tak, dużego psa. A jak go nazwiemy? 
- Geronimo?
- Geronimo? Idealnie – odparłam. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Połaskotałam czubkiem zimnego nosa, nos Bruna, po czym na dłuższą chwilę połączyłam nasze usta. Miałam go dla siebie. Na całą wieczność. Na nieskończoność czasów.



* * *

Jeszcze tylko epilog. Nie wiem czy jesteście zawiedzione czy zadowolone, nie wiem, co powinnam tu napisać. Żegnać się będę dopiero za tydzień. 
Kocham.♥

7 komentarzy:

  1. ojej, jak cudownie <3
    Zachowywała się dokładnie tak, jak ja, gdybym się dowiedziała o niespodziance.
    Było idealnie, Klaudia. Wątpię, żebyś kogokolwiek zawiodła.
    I ta kawa <3 Cofnęli się do początku, bo na początku wszystko było prostsze.
    Zostali, bo dźwigają bagaż doświadczeń i uczuć.
    Każda miłość jest inna. Wyjątkowa i niepowtarzalna, a Ty to idealnie pokazujesz.
    Klau, chyba nie muszę Ci tego powtarzać, ale to zrobię, co mi tam.
    Kocham Cię, zawsze będę.

    OdpowiedzUsuń
  2. O boże *.*
    Strasznie słodko! :)
    Ohh.. i czy ja dobrze przeczytałam? Masz na imię Klaudia? Witaj nowa imienniczko! ♥
    Trochę nie zrozumiałam tego z kawałkiem metalu - to był pierścionek, czy też obroża dla psa? Trochę tego nie rozumiem, ponieważ nie napisałaś dokładnie co to jest. No chyba, że chciałaś, aby czytelnik się domyślił :>.
    Piszesz bardzo poważnie i dlatego spodobałaś mi się od samego początku tego bloga!

    Szkoda, że to już koniec. ♥
    Mam nadzieję, że po tym opowiadaniu będziesz znów pisała coś cudownego ♥

    Kocham i czekam na epilog ♥ ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! To chodziło o bransoletkę! Nie sądziłam, że można się pogubić. Wybacz ;D

      Usuń
    2. Nic się nie stało. Po prostu nie wiedziałam co to jest. :)

      Usuń
  3. Na początku bardzo przepraszam za moją dość długą nie obecność..
    Rozdział cudny ♥ Czemu ja tak nie potrafię pisać :c Jesteś po prostu wspaniała ♥
    W ogóle myślałam, że on jej się oświadczy x Szkoda, że to koniec :c
    Ale pewnie wymyślisz coś nowego :)
    Kocham Cię ♥
    @luv_my_nialler

    OdpowiedzUsuń
  4. Też myślałam, że się jej oświadczy xD Ale to też jest cudowne!
    Czekam na epilog...
    GUN♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Zakończyłaś tak pięknym początkiem, że nie sposób się nie uśmiechać. Cieszę się, że oni jakoś tak znaleźli siebie i będą się kochać na zawsze. Jest mi też smutno. To koniec. Niesłychanie piękny i bolesny koniec.

    OdpowiedzUsuń

Każde słowo motywuje, pamiętaj. ♥